Dominika – wysoka, jak się później
okazało niezbyt. Cały czas uśmiechnięta, ma czarujący dołeczek
w prawym policzku. Szczupła, ale nie chuda. Po Euro 2012 zwariowała
na punkcie piłki nożnej, po Mistrzostwach Świata w 2014 na punkcie
siatkówki. Często bywa na meczach reprezentacji obu dyscyplin. Z
klubów upodobała sobie Legię Warszawa i Skrę Bełchatów. Bardzo
odważna, ambitna, z planami na przyszłość. Już dwa lata studiuje
stomatologię.
Andrzej – środkowy Skry Bełchatów
i Reprezentacji Polski. Wówczas przeżywał rozczarowanie i smutek z
powodu braku powołania do kadry na mecze w Pucharze Świata w
Japonii. Od ponad 15 lat trenuje siatkówkę – pasję, która stała
się opłacalną pracą. Przez schemat klub => reprezentacja =>
klub zatracił sens życia. Teraz ma więcej czasu na przemyślenia...
Gdzie, na pozór, podobni ludzie
mogliby się poznać? Odpowiedź jest tylko jedna – mecz na
stadionie przy Łazienkowskiej 3. Do przerwy Legia prowadzi z Wisłą
Kraków 1:0, aby ostatecznie zadowolić się remisem. Ale to nie
wynik jest najważniejszy. W przerwie Andrzej udziela trudnego
wywiadu dotyczącego fascynacji klubu ze stolicy oraz nieobecności
na zgrupowaniu w Spale. Widać, że jest sfrustrowany, próbuje sobie
wszystko ułożyć w głowie, ale najwidoczniej minęło zbyt mało
czasu. Dziennikarz nie pomaga – wręcz oczekuje, aż środkowy w
końcu wybuchnie krzykiem i zdemoluje kamerę. On jednak tego nie
robi – opanowania i równowagi nauczył się na hali. Dominika
uwielbia takich ludzi. Z rogu holu przyglądała się siatkarzowi, w
końcu jest znana przecież z tego, że utrudnia sobie życie, ale
tylko po to, aby wycisnąć z niego jak najwięcej. Podczas przerwy
wyszła na korytarz, by telefonicznie potwierdzić spotkanie z
kapitanem Legii – Kubą Rzeźniczakiem i jego dziewczyną. Tylko
ona mogła to zrobić – kto z logicznie myślących zawraca
kapitanowi głowę podczas przerwy takimi błahostkami? Dominika
znała Kubę na tyle, że wiedziała na co może sobie pozwolić, a
jakich tematów unikać. Prywatnie nigdy nie rozmawiali o piłce
nożnej, mimo że oboje zasługiwali na miano eksperta. Znali się od
dziecka, Miśka dzięki Kubie nauczyła się „rozgryzać” trudne
charaktery... Gdy Andrzej skończył rozmawiać z ekipą
telewizyjną, zmierzał w kierunku swojego miejsca na trybunach. Ona,
jakby nie obserwowała faceta od pół godziny, zwyczajnie poprosiła
o autograf i wspólne selfie. Nie był zachwycony, ale ostatecznie
się zgodził. Wymieniła z nim kilka zdań – widziała jednak, że
chłopak chce obejrzeć mecz w spokoju, dlatego nie naciskała
dłużej. Do końca dnia myślała tylko o siatkarzu. Po kolacji,
która minęła w sympatycznej atmosferze wróciła do pustego
mieszkania, które wynajmowała od początku studiów. Opuściła
rodziców, dwóch starszych braci, ukochany Gdańsk i ruszyła na
podbój stolicy. Następnego poranka zadzwoniła do swoje
przyjaciółki z roku.
- Halo.
- Hej Tusia.
- Cześć... A co Ty taka radosna o 8.30? A tak w ogóle to mnie obudziłaś...
- Przepraszam, ale powinnaś być wdzięczna, bo miałam ochotę zadzwonić wczoraj po 23...
- Ocho... Coś się stało! No mów w końcu!
- Haha! Masz rację... A więc wczoraj byłam na meczu Legii. W przerwie poszłam zadzwonić do Kuby i wtedy spotkałam go...
- A co Kuba robił tam w przerwie?
- Jaki Kuba? Przestań... spotkałam Andrzeja Wronę!
- Dokładnie jak ten siatkarz.
- Bo to jest ten siatkarz... Udzielał wywiadu. Wiesz on na żywo jest jakiś taki inny... Potem poprosiłam go o autograf i zdjęcie. Zgodził się, ale przez przekonania, bez uśmiechu...
- A czego się spodziewałaś? Facet trenuje bardzo ciężko, a tuż przed Pucharem Świata nie dostaje powołania od trenera, z którym grał w jednym klubie... Myślałaś, że będzie radosny? Jak coś było na rzeczy to jeszcze się spotkacie...
Tak właśnie narodziło się coś
wielkiego...